piątek, 27 sierpnia 2010

Wrzesień 2010 - spotkanie 27 sierpnia 2010

P. W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Przyjdź Duchu Święty, napełnij serca Swoich wiernych.
W. I zapal w nich ogień Swojej miłości.

P. Ześlij Ducha Twego, a powstanie życie.
W. I odnowisz oblicze ziemi.

P. Módlmy się: Boże, któryś pouczył serca wiernych światłem Ducha Świętego, daj nam w tymże Duchu poznać, co jest prawe, i Jego pociechą zawsze się radować. Przez Chrystusa Pana naszego.

W. Amen.

 

 

Przyjdź Duchu Święty ja pragnę

O to dziś błagam Cię
Przyjdź w swojej mocy i sile,
Radością napełnij mnie.

Przyjdź jako Mądrość do dzieci.
Przyjdź — jak ślepemu wzrok.
Przyjdź jako moc w mej słabości.
Weź wszystko, co moje jest.

Przyjdź jako źródło pustyni.
Mocą swą do naszych dusz.
O niech Twa moc uzdrowienia,
Dotknie, uleczy mnie już.

Przyjdź Duchu Święty, ja pragnę,
O to dziś błagam Cię.
Przyjdź w swojej mocy i sile,
Radością napełnij mnie.

P. O Maryjo bez grzechu poczęta (trzy razy).
W. Módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.

Boże wszechmogący, stajemy przed Tobą jak niegdyś Samuel i prosimy: „Mów, Panie, bo słucha sługa Twój"! Daj nam łaskę głębokiego zrozumienia, byśmy mogli Twoje słowo pojąć i zachować całym życiem. Amen.

PISMO ŚWIĘTE
Ewangelia św. Jana 16,16-33.
Zapowiedź powtórnego przyjścia
    16 Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie»*17 Wówczas niektórzy z Jego uczniów mówili między sobą: «Co to znaczy, co nam mówi: "Chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie"; oraz: "Idę do Ojca?"»18 Powiedzieli więc: «Co znaczy ta chwila, o której mówi? Nie rozumiemy tego, co mówi». 19 Jezus poznał, że chcieli Go pytać, i rzekł do nich: «Pytacie się jeden drugiego o to, że powiedziałem: "Chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie?"20 Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. 21 Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. 22 Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać. 23 W owym zaś dniu o nic Mnie nie będziecie pytać. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje*24 Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna.
    
25 Mówiłem wam o tych sprawach w przypowieściach. Nadchodzi godzina, kiedy już nie będę wam mówił w przypowieściach, ale całkiem otwarcie oznajmię wam o Ojcu*26 W owym dniu będziecie prosić w imię moje, i nie mówię, że Ja będę musiał prosić Ojca za wami. 27 Albowiem Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali i uwierzyli, że wyszedłem od Boga. 28 Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca». 29 Rzekli uczniowie Jego: «Patrz! Teraz mówisz otwarcie i nie opowiadasz żadnej przypowieści. 30 Teraz wiemy, że wszystko wiesz i nie trzeba, aby Cię kto pytał*. Dlatego wierzymy, że od Boga wyszedłeś».31 Odpowiedział im Jezus: «Teraz wierzycie? 32 Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie - każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną. 33 To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat». 

ZDANIE DO POWTARZANIA WE WRZEŚNIU
Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 24)

KOMENTARZ DO PERYKOPY BIBLIJNEJ
Pan Jezus wygłosił w Wieczerniku na Ostatniej Wieczerzy mowę pożegnalną. W zakończeniu tej mowy żegnający się z Apostołami Chrystus budzi w nich nadzieję na rychłe spotkanie, którego radości nie po­winien zaćmiewać smutek z powodu chwilowego roz­stania, gdy Jezus odejdzie do Ojca. Niebawem smutek zmieni się w radość, bo Jezus mówi: Przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie. ... Nie zostawię was sierotami, przyjdę do was. Celem mowy pożegnalnej było wzbudzenie w Apostołach ufności względem Boga Ojca i względem Osoby Chrystusa. Niech nie lękają się zła, które niesie świat, bo Chrystus jest zwycięzcą wszelkiego zła.
Niech każde spotkanie apostołów maryjnych rów­nież będzie owiane ufnością w moc wspólnotowej modlitwy zanoszonej wraz z Niepokalaną do Boga Ojca przez pośrednictwo Jezusa Chrystusa.

„Więźniów pocieszać"
Byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie (Mt 25, 36).
Ten uczynek miłosierny względem ciała chyba dla wielu z nas, choć nie jest łatwy do spełnienia, to jednak nawet w sferze zamiarów, jawi się jako trudny do pod­jęcia. Zauważamy w sobie jakiś opór wewnętrzny, gdy myślimy o ewentualnym kontakcie z osobami będącymi w więzieniu. Tę trudność rodzi przede wszystkim nasze pobieżne spojrzenie na ludzi przebywających w tzw. zakładach karnych. Zwykle jest ono związane z bardzo surowym osądem, a może nawet i zdecydowanym po­tępieniem ludzi przebywających w więzieniach. Tak wiele słyszymy i czytamy o rozmaitych przestępstwach, niekiedy wręcz przerażających i słusznie bulwersują­cych nas samych i opinię publiczną. Jednak, jak to czę­sto bywa w życiu, przy głębszej i spokojniejszej refleksji możemy dojść do wniosku, że to, co wiąże się z oso­bami pozbawionymi za karę wolności, nie jest takie jednoznaczne i godne tylko jak najsurowszego napięt­nowania ich samych.
Proszę pozwolić piszącemu to rozważanie, tym razem obszerniejsze, bo z racji tej specyficznej tematyki, najpierw przywołać osobiste wspomnienie z posługi kapłańskiej wśród więźniów, w jednym z dużych zakła­dów karnych, w mieście wojewódzkim.
Był to wyjątkowy czas - początek lat 80-tych, gdy po „przełomie solidarnościowym" mogły otworzyć się szerzej i bramy więzień dla regularnej posługi duszpaster­skiej, z której wtedy, wielu więźniów chętnie i szczerze korzystało.
W zakładzie karnym, w którym pełniłem posługę ka­płańską, zwykle dwa razy w tygodniu, przebywało kilka­set osób, w większości młodych ludzi. Rozmowy z nimi, najczęściej, pokazywały bardzo dramatyczną drogę ży­ciową tych młodocianych skazanych. Wszystko zwykle zaczynało się od patologicznej rodziny, (choć to słowo „rodzina" nie bardzo przystawało do rzeczywistości, w której wyrastał ten człowiek), bo naznaczonej alko­holizmem, przestępczością, niepełnej, bez życia religij­nego. Takie warunki powodowały, że często tym „ro­dzicom", wyrokiem sądowym, odbierano prawa rodzicielskie, a dzieci trafiały do „Domu dziecka". Tu pojawiały się nowe problemy, których następstwem było umieszczenie tych już nie dzieci w tzw. potocznie za­kładach poprawczych. A stąd była już, niestety, bardzo krótka droga do zakładu karnego. Młody człowiek pozbawiony normalnie funkcjonującej rodziny, nie mając pozytywnych wzorców, łatwo ulegał deprawacji i scho­dził na drogę przestępstwa. Jest to pewne uogólnienie; które co smutne, potwierdzało się w większości kon­kretnych przypadków, l w takim kontekście odpowiedź na pytanie o winę młodocianego przestępcy nie zawsze jest prosta. Nie chcę w ten sposób pomniejszać odpo­wiedzialności człowieka pełnoletniego, (bo takimi ci młodzi ludzie byli) za jego złe czyny, ale pragnę, sygna­lizując te mroczne okoliczności, zwrócić uwagę na róż­norakie uwarunkowania ludzkich postaw, które chcemy osądzać.
l dlatego też Jezusowe nauczanie niesie nam w Ewangelii i takie przestrogi: Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczaj­cie, a będzie wam odpuszczone (Łk 6, 37). Jedynie Bóg przenikając do głębi tajemnice ludzkiego serca, zna całą prawdę o każdym człowieku i nie nam wyrokować osta­tecznie o drugim, przekreślając go i potępiając. W na­szych opiniach o ludziach trzeba nam być powściągliwy­mi i miłosiernymi. Takie nastawienie może nam ułatwić ewentualny kontakt z uwięzionymi i sprawić, że będzie­my mogli tym ludziom nieść nadzieję, a przez to rzeczy­wiście ich pocieszyć.
W ramach wspomnianej przeze mnie posługi kapłań­skiej wśród więźniów, jaką dane mi było pełnić (wraz z drugim księdzem) przed laty, kilkudziesięciu z nich, po uprzednim przygotowaniu, przystąpiło do Sakramentu Bierzmowania. Udzielił go zaproszony specjalnie ks. bi­skup, w kaplicy więziennej, którą udało się urządzić przy pomocy dobrych ludzi „z zewnątrz", ale też i samych więźniów. Kilku innych więźniów przeżywało w zakładzie karnym swoją Pierwszą Komunię Świętą (!), a byli wśród nich i tacy, którzy nie potrafili przeżegnać się i nie znali modlitwy „Ojcze nasz".
O nikim nigdy nie można zwątpić, biorąc pod uwa­gę nieogarnione miłosierdzie Boże i Bożą wszechmoc. Z Bożą łaską, każdy człowiek może zawsze zacząć od nowa, bo dla Boga nie ma nic niemożliwego (por. tk l, 37). Możliwe jest odrodzenie człowieka, jego przemia­na moralna. Z naszej strony potrzeba, by błądzącym, słabym, pogrążonym w beznadziejności podać rękę, by nieść im pociechę i zachętę. W szczególny sposób po­trzebują tego wsparcia ci, którzy boleśnie przeżywają karę odosobnienia od najbliższych, od społeczeństwa. Z nimi - w ten sposób cierpiącymi - utożsamia się sam Jezus Chrystus, który przecież, w czasie swojej bolesnej Męki, też doznał uwięzienia.
Nasz Pan był więźniem i został skazany na śmierć. Więźniami byli Apostołowie, a także wielu świętych męczenników z początków Kościoła i rzesze wiernych wyznawców Chrystusa, aż do naszych czasów.
Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weź m ijcię w po­siadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo ...byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie (Mt 25, 34.36) - takie wyraźne i jednoznaczne jest po­uczenie naszego Pana. Jest ono również powiązane z obietnicą nagrody, gdy okazuje się miłość Zbawicielowi żyjącemu i cierpiącemu w naszych braciach uwięzionych.
Mamy wiele przykładów zachęcających nas do prak­tykowania i w ten sposób chrześcijańskiej miłosiernej miłości. Pisząc o św. Wincentym a Paulo, który jest w Kościele katolickim patronem dzieł miłosierdzia, francuski pisarz Henri Lavedan, nadał swojej książce bardzo charakterystyczny tytuł: „Powiernik galerników". Swoją dobroczynną działalnością św. Wincenty (zm. 1660 r.) objął także i ówczesnych więźniów, którzy znajdowali się w sytuacji dla nas dzisiaj zupełnie nie­wyobrażalnej, a wśród nich, także skazanych na szcze­gólny rodzaj kary - na galery. Ci nieszczęśnicy byli na okrętach skuci dzień i noc przy wiosłach i stanowili ro­dzaj „mechanizmu napędowego" dla tych okrętów wo­jennych.
Wspomniany pisarz opisuje i taki oto epizod z misji spełnianej przez księdza Wincentego wśród więźniów -galerników. Pewnego dnia, przechodząc po galerach, aby dokładnie wszystko obejrzeć, zauważył Wincenty pewnego skazańca pogrążonego w głębokiej rozpaczy, ponieważ rozłączono go przed chwilą z żoną i dziećmi, które jego nieobecność miała wtrącić w skrajną nędzę. Jak pomóc temu biedakowi? Wincenty olśniony przebły­skiem natchnienia Bożego zaklina zwierzchnika tego oddziału, aby pozwolił mu zająć miejsce skazańca. Zdzi­wiony, onieśmielony, a może i wzruszony urzędnik zga­dza się na zamianę. Kajdany natychmiast są rozkute i gorące jeszcze włożone na nogi Wincentego, który sia­da na ławie i chwyta za wiosło wśród galerników, zdzi­wionych takim poświęceniem.
Autor przywołanej przeze mnie biografii św. Wincen­tego zauważa, że wielu kwestionowało autentyczność przytoczonego wydarzenia, uznając go za nieprawdopo­dobne. Sam Henri Lavedan idąc za istniejącymi także zwolennikami prawdziwości tego przejmującego i tak wymownego epizodu z życia św. Wincentego pisze dalej, że po co szukać dowodów, kiedy najważniejszy, można rzec jedyny, który naprawdę się liczy, daje nam sam Wincenty. Kiedy jeden z członków Zgromadzenia Misji odważył się zapytać go pewnego dnia, już przy końcu jego życia, czy rany na nogach powodujące cierpienia od przeszło czterdziestu lat pochodzą od kajdan dźwiga­nych    w   zastępstwie   jednego   skazańca,    Wincenty uśmiechnął się tylko i kierując rozmowę na inne tory pominął pytanie milczeniem. Z jakim namiętnym obu­rzeniem zaprzeczałby temu, gdyby fakt był zmyślony! Czuł odrazę do przyznawania się, a nie chciał zaprze­czać, aby nie kłamać. Więc uśmiechnął się tylko i za­milkł. Ale uśmiech ten i to milczenie są najbardziej wzruszającym przyznaniem się.
Nie mógł św. Wincenty, niestety, rozerwać wszyst­kich łańcuchów skuwających ciała więźniów - galerni­ków, ale swoją obecnością pośród nich i posługą kapłańską pragnął ich pocieszyć i przynajmniej uwolnić z kajdan ich dusze.
Wielu z nas pamięta przełomowy pontyfikat, obec­nie już błogosławionego, Ojca świętego Jana XXIII, któ­ry rozpoczął się 28 X 1958 r. W drugi dzień Świąt Boże­go Narodzenia 1958 r. po Rzymie, a później po całym świecie, rozeszła się sensacyjna wtedy wiadomość: Pa­pież udał się do rzymskiego więzienia Regina Coeli, jednego z najsurowszych, aby odwiedzić przestępców. Było to wydarzenie niespodziewane i dla personelu więziennego i dla samych więźniów, najpierw zdumio­nych, a potem rozradowanych obecnością Ojca święte­go pośród nich. «W waszym pierwszym liście do domu - mówił do nich Jan XXIII - napiszcie, że papież odwie­dził was i był tutaj z wami. Ja zaś w mojej codziennej Mszy ś w. i przy odprawianiu brewiarza pomodlę się bardzo serdecznie za każdego z was i za wszystkich waszych ukochanych... Przyszedłem do was, widzieli­ście mnie i spojrzałem wam głęboko w oczy. Obok wa­szych serc złożyłem swoje serce. Bądźcie pewni, że to spotkanie pozostanie w nim na zawsze.» (cyt. za: o. Władysław Kluz OCD, Ojciec Jan XXIII).
Sługa Boży Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie swo­ich tak licznych pielgrzymek apostolskich do różnych krajów, spotykając się z różnymi grupami i wspólnota­mi w odwiedzanych Kościołach lokalnych, wiele razy stawał też pośród uwięzionych ze słowami pociechy i nadziei.
W czasie papieskiej pielgrzymki do Ojczyzny, w 1991 r. 7. czerwca miało miejsce spotkanie Ojca świętego Jana Pawła II z więźniami w zakładzie karnym w Płocku. Wydaje się, że jest to dzisiaj nieco zapomniany fragment posługi papieskiej, a były tam wypowiedziane ważne słowa! Przede wszystkim Jan Paweł II, który zawsze był obrońcą godności każdego człowieka, i tym razem z mo­cą podkreślił, że więzień, każdy więzień, który odbywa karę za popełnione przestępstwo, nie przestał być prze­cież człowiekiem... Jesteście skazani - mówił papież -to prawda, ale nie potępieni. Każdy z Was może zostać przy pomocy Bożej łaski - świętym. Dlatego jestem tu dziś z Wami... Moją misją jest budzić w ludziach -a zwłaszcza w ludziach, którzy tego najbardziej potrze­bują - pamięć o tym, że zostali stworzeni na obraz Bo­ży. Moją misją jest głosić ludziom, nawet największym grzesznikom, że Bóg jest bogaty w miłosierdzie, i że Jezus Chrystus najwięcej serca okazywał celnikom i jawnogrzesznicom... W odpowiedzi na miłość Jezusa celnicy i jawnogrzesznice zawierzali Mu samych siebie i odnajdywali nadzieję, nawet, jeśli przedtem byli ogar­nięci rozpaczą.
Z miłością apelował papież do więźniów: Serdecznie Was proszę, tak jak prosiłem już na wielu innych miej­scach: nie bójcie się otworzyć Waszych serc przed Chry­stusem, uwierzcie w głoszoną przez Niego miłość! Naj­gorszym więzieniem byłoby serce zamknięte i zatwar­działe, a największym złem rozpacz. Życzę Wam nadziei.
To papieskie pouczenie skierowane do więźniów, jest też wielkim światłem dla tych, którzy pragną nieść pomoc osobom przebywającym w zakładach karnych. Pamiętając o godności każdego człowieka odkupionego przez Krew Chrystusa i szanując jego człowieczeństwo, mamy budzić nadzieję w sercach tych, którzy żyją w beznadziejności, zwątpieniu i pogrążeni w smutku, czy nawet rozpaczy, nie widząc dla siebie perspektyw. Taki stan ducha, jest, niestety, najczęściej udziałem osób przebywających w więzieniach.
Na początku 2008 roku, w Polsce, w 155 aresztach śledczych i zakładach karnych przebywało ok. 88 tysięcy skazanych, a miejsc, według obowiązujących norm, jest dla 78 tysięcy więźniów. Przeludnienie zakładów karnych, bezczynność (a kiedyś więźniowie mieli szerszy dostęp do pracy, w różnych zakładach produkcyjnych przy wię­zieniach) rodzą wiele bardzo bolesnych problemów, z których ludzie spoglądający rezerwą na więzienne stalowe bramy i wysokie mury, nie zdają sobie sprawy.
Tragicznym przejawem problemów i nieprawidłowo­ści, które mają miejsce w polskim więziennictwie była śmierć Rumuna, który zagłodził się na śmierć w celi krakowskiego aresztu. Claudiu Crulic zmarł w styczniu 2008 r., w jednym z krakowskich szpitali, a wcześniej, przez cztery miesiące, prowadził głodówkę twierdząc, że został niesłusznie oskarżony o kradzież portfela jed­nego z sędziów Sądu Najwyższego. W czasie prowa­dzonej głodówki nie zainteresowali się nim, we właści­wy sposób, ani funkcjonariusze służby więziennej, ani dyrekcja więzienia. Dopiero na dzień przed jego śmier­cią do sądu trafił wniosek o natychmiastowe uchylenie aresztu. Ten 33-letni mężczyzna, wyniszczony głodów­ką, ważył zaledwie 40 kg, w szpitalu przeleżał niecałą dobę. Zmarł 18. stycznia 2008 r. Matka, która przyjecha­ła do Krakowa po zwłoki syna, nie rozpoznała go. Taka tragedia nie zdarzyła się w Europie od wielu lat i obok niej doniesienia dziennikarzy ujawniły także inne bole­sne fakty mające miejsce w więzieniach i aresztach.
Od kilkunastu lat otworzyły się w Polsce bramy wię­zień dla zorganizowanej posługi duszpasterskiej kapła­nów. Kapelanów więziennych wspomagają siostry zakonne, katecheci świeccy, członkowie różnych wspólnot kościelnych, a także bractw więziennych.
W smutne, a niekiedy wręcz tragiczne realia wię­zienne, posługa ewangelizacyjna i sakramentalna pełniona przez kapłanów i inne osoby, ma wnosić nadzieję przez głoszenie Chrystusowego orędzia o zbawiającej każdego człowieka, miłosiernej, Bożej miłości! A Ewan­gelia i Boże prawdy, które głosi Kościół są ludziom za murami więziennymi bardzo często mało znane, albo nawet zupełnie nieznane.
Osobnym problemem jest stworzenie sprzyjających warunków dla osób opuszczających zakłady karne, by mogły wrócić do normalnego życia. Wracając do daw­nych patologicznych, czy kryminogennych środowisk, wracają też niestety, często na drogę przestępstwa. Ten problem jest dzisiaj szczególnie złożony, gdy spotyka­my się z trudnościami w znalezieniu pracy i gdy trzeba płacić znaczne sumy za wynajęcie mieszkania. By ktoś opuszczający zakład karny nie stał się recydywistą, najczęściej konieczna jest jednak zmiana miejsca zamiesz­kania i znalezienie pracy.
Te zasygnalizowane problemy związane z osobami pozbawionymi za karę wolności, stanowią dla nas we­zwanie do włączenia się, w duchu ewangelicznym, do niesienia im pomocy. Chodzi o to, aby nasze mądre wsparcie pomogło im tak przeżyć czas kary, by po opuszczeniu więzienia rozpoczęli nowe życie, radykal­nie zrywając z drogą przestępczości i by także na tej nowej drodze mogli liczyć na naszą pomocną dłoń.
Zawsze - współczujące i życzliwe bycie z drugim człowiekiem w jego cierpieniu - niesie ulgę i pociechę. Bycie blisko samego Chrystusa, bo wszystko, co uczyni­liście jednemu z tych braci moich najmniejszych, m nie­ście uczynili(Mt 25, 40).

SPOJRZENIE NA MATKĘ BOŻĄ
Cudowny Medalik głosi prawdę
o współcierpieniu zbawczym NMP

Wysławiamy NMP - która raczyła w objawieniu na ul. du Bać ogłosić prawdę o swoim współudziale w dziele Odkupienia. Prawda ta zawarta jest na drugiej stronie Cudownego Medalika. Widnieje tam w samym centrum krzyż i litera „M" wpleciona u jego stóp. Poni­żej dwa serca: Jezusa w cierniowej koronie i Maryi przebite mieczem. Jakie treści zawiera to przesłanie, te symbole? Oto Syn Boży stawszy się człowiekiem zba­wia nas przez śmierć krzyżową w obecności Tej, która dała Go światu.
Maryja zawsze zajmuje najbliższe miejsce przy Swo­im Synu, daje Go nam - przybranym dzieciom - i do Niego nas prowadzi. Ona współcierpiała z Nim - dla nas. Litera M oznacza Maryję złączoną nierozerwalnie z Krzy­żem Chrystusa, a w symbolu tym przekazuje nam praw­dę o swym udziale w Odkupieniu jako Współodkupiciel-ki rodzaju ludzkiego. Serce Maryi przebite mieczem najwyraźniej przywołuje na pamięć proroctwo Syme-ona: A Twoją duszę miecz przeniknie.
Uwielbiajmy Pana, że dopuścił Swą Matkę do współ-cierpienia w dziele odkupienia świata. Całe Jej życie było splecione z życiem Bożego Syna w chwilach podniosłych i w życiu codziennym. Siedem wydarzeń siedmioma mie­czami przeszyło boleśnie serce Maryi. Trzy z nich odnoszą się do dzieciństwa Jezusa. Są to: proroctwo Symeona, ucieczka do Egiptu i zagubienie Pana Jezusa w świątyni. Cztery związane są z męką i śmiercią Chrystusa. Są to: spotkanie na Drodze Krzyżowej, stanie pod Krzyżem, zło­żenie martwego Ciała Chrystusa na ręce bolejącej Matki i pogrzeb Pana Jezusa.
W Starym Testamencie możemy przeczytać o cier­pieniach wielu matek. Pierwszą z nich była Agar, mat­ka Ismaela, którą wraz z synem Abraham wygnał na pustynię. Cierpiała Resfa po utracie dwóch synów. Jeszcze chyba większej boleści doznała matka Macha-beuszów tracąc siedmiu synów, zamordowanych przez tyrana Antiocha. Mężna matka zachęcała swych synów do oddania życia w dowód wierności Bogu. Na koniec sama poniosła śmierć. Wiele cierpiały te trzy matki, ale nie mogą równać się z Tą, którą od wieków czcimy jako Matkę Bolesną i Królową Męczenników. NMP wy­brana została na Matkę Zbawiciela, który miał przez swe cierpienie odkupić świat. Jako wybrana przez Bo­ga, współcierpiała ze swym Synem w najwyższym wymiarze.
Bóg Ojciec obecny w Trzech Osobach z cała surowo­ścią potraktował Najświętsze Ciało Jezusa - ofiarę za na­sze grzechy - Krew z krwi, kość z kości Maryi. Tylko nad­przyrodzone dary od Boga mogły sprawić, że Matka Jezu­sa przemierzyła Drogę Krzyżową idąc krok w krok za swym dzieckiem. Tego nie jesteśmy w stanie pojąć - to Boska tajemnica Bożego Syna i Bożej Matki.

PATRON MIESIĄCA WRZEŚNIA
Św. Wincenty a Paulo (27. września)
zob. w podręczniku na rok A

Św. Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623).
Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia.
Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre'a de Berrulle, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Trafił również do galerników, którym głosił Chrystusa. Zaczął dostrzegać ludzką nędzę - materialną i moralną.

Prawdopodobnie duże znaczenie dla życia Wincentego miało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy - lazarystów.
Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. 
charite - miłosierdzie). W okresie frondy Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej - tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny.


Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII do chwały świętych w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów, szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.

W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks.
ZADANIE APOSTOLSKIE NA WRZESIEŃ

Modlitwa apostolska w powiązaniu z tekstem biblijnym.


WYKŁAD
Dziesiąta rada Apostolatu Maryjnego

Przy końcu dnia pomyśl, co uczynisz, by dzień na­stępny byt jeszcze obfitszy i bogatszy w dobre czyny. ... Ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o peł­nienie dobrych czynów. Niechże i nasi wierni nauczą się przodować w spełnianiu dobrych czynów. Aby do­brze czynić, trzeba od najmłodszych lat wzrastać w at­mosferze miłości i dobra. Chcąc kierować się w życiu tymi przymiotami, trzeba czuwać nad swym sercem i stanem ducha, aby stale gościła w nim Boża miłość bliźniego, prostota i radość z obcowania z braćmi, któ­rzy powinni być dla nas żywym obrazem Chrystusa. Trzeba pokonać swoją pychę i zazdrość.
Z „Katechizmu Kościoła Katolickiego" możemy do­wiedzieć się, że różnorodność typów ludzkich pod względem charakteru, wyglądu zewnętrznego itp. cech nie powinna budzić w nas zazdrości, gdy ktoś wydaje się od nas lepszy. Powinniśmy cieszyć się tą różnorod­nością. Jest ona dowodem na wspaniałość i nieograniczoność Bożej dobroci i miłości, który w ten sposób ubogaca swe dzieło stworzenia. Żyjąc w takim nasta­wieniu do otaczającego nas świata i pracując nieustan­nie nad swoim wnętrzem możemy wypracować sobie stałą chęć do czynienia dobra. To stan naszego ducha, naszego wnętrza jest ważniejszy od stanu posiadania, urody i sukcesów doczesnych.
Przebiegły szatan może w każdej sytuacji wzbudzić w nas pychę, która nie na darmo jest wymieniona jako pierwszy z grzechów głównych. Walka z szatanem nigdy nie ustaje. Powinno się o tym pamiętać, bronić się przed spoczęciem na przysłowiowych laurach. Pomocna może być rada Ojca Honorata Koźmińskiego, który w swoim „Notatniku duchowym" pisze, jak poznawać poruszenia serca: przyczynę pragnień naszego serca zawsze należy analizować w odniesieniu do miłości Bożej - czy przyczy­na naszego pragnienia z tej miłości pochodzi.
Trzeba by również rozważyć takie słowa O. Koźmińskiego: Niepokój po upadku jest dowodem pychy. Zbadajmy więc nasze niepokoje i upadki. Prowadząc tak wytężoną pracę nad sobą możemy z czasem dojść do tego, że przy wieczornym rachunku sumienia zadamy sobie pytanie, jak dobrymi uczynkami ubogacić dzień jutrzejszy. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co nas jutro spotka i dosłowne branie omawianej w tej chwili rady każdemu wyda się dziecinne. Można jedynie po­prawnie zareagować w powtarzających się sytuacjach lub wewnętrznie być pozytywnie nastawionym do wszystkiego, co nas jutro spotka, a wszystko, co pochodzi od Boga, co On nam zsyła, jest dobre. Byle tylko wymodlić sobie u Ducha Świętego dar rozumu, rady, bojaźni Bożej i męstwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz